Młody uśmiechnięty maturzysta. Mieszkaniec krakowskiego Kazimierza. Oskarżony o dwa zabójstwa i usiłowanie popełnienia co najmniej dziesięciu kolejnych. W latach 60. XX wieku wywołał w Krakowie swoimi działaniami psychozę strachu. Ofiarami Kota były osoby słabsze od niego: dzieci i kobiety.
Kraków żyje tą sprawą na długo przed ujęciem niebezpiecznego przestępcy. Panuje powszechna psychoza. Podsycają ją gazety i jak to najczęściej bywa plotki, urastające do rozmiarów opowieści o krwiożerczym i tajemniczym zabójcy. Ówczesna rodzima kryminalistyka nie zna seryjnych zabójców.
Jedna z najsłynniejszych, najgłośniejszych i do dziś budząca spory sprawa seryjnego mordercy w PRL. Dla jednych: ofiara systemu, który za wszelką cenę chciał mieć zabójcę i przykładnie ukarać go na oczach społeczeństwa. Dla drugich: sprawca kilku zabójstw, któremu przypisano kolejne zbrodnie, których nie popełnił.
Jak sam twierdził po zatrzymaniu, chciał naśladować „Wampira z Zagłębia”. Z tego też powodu chodził na jego proces. Dokonał także napadu na jednego ze świadków w procesie Marchwickiego. Był jednak od niego bardziej sprytny, a jego zbrodnie miały charakter typowo seksualny
Do stolicy Śląska Arnold przyjechał na początku lat 60. XX wieku. Uciekał przed nieudanymi małżeństwami (trzy żony, dwójka dzieci), próbując na nowo poukładać sobie życie. Szukał miłości i zrozumienia. Kiedy jednak dochodziło do spotkań z kobietami (były to katowickie prostytutki), w pewnym momencie reagował niekontrolowaną agresją i je zabijał. Zbrodnie wykryli sąsiedzi Arnolda z jednej z katowickich kamienic.
Sprawa Modzelewskiego to kolejny przykład bezradności organów ścigania PRL wobec zachowań seryjnego mordercy. Do pierwszej udokumentowanej i popełnionej przez niego zbrodni doszło bowiem już w 1952 roku w okolicach stacji kolejowej Gałkówek. W ciągu kolejnych czterech lat zginęło pięć kolejnych kobiet w różnym wieku (najmłodsza ofiara miała 18 lat, najstarsza – 67). Sprawca mordował je z motywów seksualnych. Jednak sprzeczne zeznania świadków (domniemany zabójca miał według nich chodzić w mundurze kolejarza) oraz brak śladów, które wskazywałyby na konkretnego podejrzanego sprawiły, że śledztwo na dłuższy czas zawieszono
Warszawa, wiosna 1950 roku. W mieście pojawia się plotka o grasującym w stolicy tajemniczym mężczyźnie nazywanym wampirem, który napada samotne kobiety. Milicja sprawę utrzymuje w tajemnicy ze względu na dobro śledztwa.
Rok po zakończeniu wojny w Bytomiu zastrzelona została handlarka spod Wrocławia. Jej ciało znaleziono w parku. Obok leżały zaś łuski z pistoletu kaliber 9 mm. Sprawa jako niewykryta trafiła do milicyjnego archiwum.